dawno ni tu nie pisałam i to nie dlatego, że nie mam o czym
ja nie mam kiedy
wokół mnie dużo się dzieje
mogłabym w zasadzie oprzeć się tylko o absurdy, które spotykają mnie i moich bliskich, i miałabym tematów na każdy dzień roku
ale dzięki temu, że nie mam wolnego czasu, to wam oszczędzę moich frustracji
obiecuję wkrótce napisać parę słów, ale na razie wracam do sprawozdań z działań fundacji z ubiegłego roku oraz do wyszukiwania nowych konkursów oraz pisania kolejnych wniosków o dofinansowanie
piszę o mnie w Wołominie i nie tylko, co lubię i co mnie denerwuje, co mnie zajmuje, a od czego wolę uciekać
wtorek, 29 grudnia 2015
środa, 14 października 2015
W roli tancerzy i aktorów podczas spektaklu z wykorzystaniem tańców dawnych
W minioną sobotę w ramach spotkania Babski Raj w Miejskim Domu Kultury w Wołominie odbył się pokaz tańców dawnych przygotowanych przez uczestników projektu Fundacji Mamy Wołomin, dofinansowanego z budżetu powiatu wołomińskiego. Ja miałam być tylko koordynatorem projektu, ale gdy poszłam na pierwsze zajęcia w celach dokumentacyjnych, zaczęłam tańczyć ... i tak oto uczestniczyłam, i w warsztatach, i w występie :)
Projekt „Warsztaty tańców historycznych w Wołominie” polegał na zorganizowaniu i przeprowadzeniu 10 spotkań tanecznych. Na zajęciach pokazano kroki podstawowe pląsów: średniowiecznych, renesansowych, barokowych czy z XIX wieku. Przy okazji przybliżono mieszkańcom powiatu zwyczaje panujące na dworach zarówno europejskich, jak i na polskim. Wcielając się w role uczestnicy projektu mieli okazję wykazać się zdolnościami aktorskimi, a swój kunszt zaprezentować szerszej publiczności właśnie na „Babskim Raju”.
Warsztaty oraz spektakl prowadziła i wyreżyserowała dla nas Anna Ilczuk będąca instruktorem tańców dawnych. Dzięki jej zaangażowaniu i pomysłowości było to więcej niż zwykły pokaz taneczny. Było to raczej przedstawienie teatralne, w którym narratorem była muzyka minionych epok.
Tancerzami i jednocześnie aktorami w tym spektaklu byliśmy my, 12 osób niemających wiele wspólnego z tańcem czy aktorstwem dotychczas :) Przedstawiliśmy scenkę rodzajową z balu na dworze hrabiego. Na scenie była zatem walka dziewcząt o względy młodzieńca, zdrada, pojedynek na szable, jak również taniec znużonego hrabiego z ukochaną.
Tutaj wszyscy uczestnicy w pełnej krasie:
I jeszcze podziękowanie dla Ani za trud włożony w przygotowanie 12 laików tanecznych do udziału w tym spektaklu:
Po skończonym pokazie aktorzy zaprosili widownię do wspólnej nauki jednego z kontredansów, porywając do tańca nawet włodarzy naszego miasta m.in. Panią Burmistrz Elżbietę Radwan.
Projekt "Warsztaty tańców historycznych w Wołominie" realizowany był przez Fundację Mamy Wołomin ze środków Powiatu Wołomińskiego. I już powiem, że szykujemy się do kontynuacji tych działań :)
Etykiety:
co robić w wołominie,
Fundacja Mamy Wołomin,
inicjatywy lokalne w Wołominie,
inicjatywy mieszkańców w Wołominie,
projekty Fundacji Mamy Wołomin,
tańce dawne
czwartek, 30 lipca 2015
Po co jeździć nad polskie morze ?
Wróciliśmy z wakacji. W tym roku miało być inaczej - wyprawa pod namiot, ale tym razem na terenie Polski. Trochę nad morzem, trochę w Borach Tucholskich - nowe miejsca, nowe kempingi. Luz, spokój i odpoczynek.
Wyruszyliśmy na początku lipca, gdy były akurat wielkie upały - zdecydowaliśmy się najpierw odwiedzić morze. Wybór padł na Chłapowo i pole namiotowe Lazurowe. Całkiem przyjemne miejsce, dość czysto, jak na warunki polskich pól namiotowych, to tu było na prawdę świetnie. Plac zabaw, boisko do siatki, łazienki sprzątane kilka razy dziennie. W dodatku w bezpośrednim sąsiedztwie morza - można byłoby powiedzieć "żyć, nie umierać" ...
Niestety upały, które trwały na początku lipca skończyły się wraz z naszym przybyciem do Chłapowa. Każdy kolejny dzień był gorszy. Trzeciego dnia wakacji dniach temperatura spadła do 15 stopni w dzień i 8 w nocy :( nie było fajnie ... brrr ... Wiatr od morza chciał urwać głowę. I to nie tylko gdy byliśmy na plaży, ale również na polu namiotowym - zaleta jaką była bliskość morza nagle zmieniła się w wadę. Co prawda widoki nadal były przyjemne, ale siedzieć w zamkniętym namiocie i patrzeć na morze, to nie styl wakacji, który mi odpowiada.
Rozgrzewaliśmy się grzanym piwem, biegaliśmy wokół namiotów by nie zamarznąć. Okazało się, że kurtki wiatrówki i bluzy polarowe to o wiele za cienkie ubrania jak na wakacje nad polskim morzem.
Jakim zaskoczeniem było to, że inni turyści przygotowali się na taką pogodę - po kempingu ludzie chodzili w kurtkach puchowych (sic!) i to nie dzieci, lecz dorośli. Sorry, ale ja tego nie rozumiem - skoro w lipcu spodziewam się tak niskich temperatur, to po co w ogóle przyjeżdżać nad to morze?
Mówicie "aby się najodować, aby pospacerować" ? Ok, ale na spacery można wybrać się w maju, wrześniu czy październiku. Po co przyjeżdżać w lipcu? Nie mogę tego zrozumieć ...
My byliśmy pierwszy raz, więc trochę zwiedzaliśmy. Gdy nie padało całymi dniami, jeździliśmy rowerami po Władysławowie i okolicach (parę razy w panice uciekaliśmy przed deszczem, zdarzyło się też jechać na kompletnie przemoczonych siodełkach szczękając zębami - ale wtedy zdjęć nie robiliśmy, tylko pędem zwiewaliśmy pod namiot :))).
Piątego dnia, gdy dodatkowo zaczęło padać i nawet rowerami trudno było gdziekolwiek się przemieścić zdecydowaliśmy o zmianie kierunku wakacji....
.... na naszą ulubioną Chorwację
ale o tym za parę dni, gdy przejrzę zdjęcia :)
A jeśli ktoś zna pobudki, dla których ludzie jeżdżą nad polskie morze, to oświećcie mnie. Czyżby to byli sami patrioci, którzy kochają tylko to, co polskie ?
Wyruszyliśmy na początku lipca, gdy były akurat wielkie upały - zdecydowaliśmy się najpierw odwiedzić morze. Wybór padł na Chłapowo i pole namiotowe Lazurowe. Całkiem przyjemne miejsce, dość czysto, jak na warunki polskich pól namiotowych, to tu było na prawdę świetnie. Plac zabaw, boisko do siatki, łazienki sprzątane kilka razy dziennie. W dodatku w bezpośrednim sąsiedztwie morza - można byłoby powiedzieć "żyć, nie umierać" ...
Był nawet czas na chillout :)
Dwa razy wybraliśmy się na plażę, co prawda oprócz nas niewiele osób się rozebrało, ale niech tam, byliśmy na plaży i postanowiliśmy z niej korzystać.
Niestety upały, które trwały na początku lipca skończyły się wraz z naszym przybyciem do Chłapowa. Każdy kolejny dzień był gorszy. Trzeciego dnia wakacji dniach temperatura spadła do 15 stopni w dzień i 8 w nocy :( nie było fajnie ... brrr ... Wiatr od morza chciał urwać głowę. I to nie tylko gdy byliśmy na plaży, ale również na polu namiotowym - zaleta jaką była bliskość morza nagle zmieniła się w wadę. Co prawda widoki nadal były przyjemne, ale siedzieć w zamkniętym namiocie i patrzeć na morze, to nie styl wakacji, który mi odpowiada.
Rozgrzewaliśmy się grzanym piwem, biegaliśmy wokół namiotów by nie zamarznąć. Okazało się, że kurtki wiatrówki i bluzy polarowe to o wiele za cienkie ubrania jak na wakacje nad polskim morzem.
Jakim zaskoczeniem było to, że inni turyści przygotowali się na taką pogodę - po kempingu ludzie chodzili w kurtkach puchowych (sic!) i to nie dzieci, lecz dorośli. Sorry, ale ja tego nie rozumiem - skoro w lipcu spodziewam się tak niskich temperatur, to po co w ogóle przyjeżdżać nad to morze?
Mówicie "aby się najodować, aby pospacerować" ? Ok, ale na spacery można wybrać się w maju, wrześniu czy październiku. Po co przyjeżdżać w lipcu? Nie mogę tego zrozumieć ...
My byliśmy pierwszy raz, więc trochę zwiedzaliśmy. Gdy nie padało całymi dniami, jeździliśmy rowerami po Władysławowie i okolicach (parę razy w panice uciekaliśmy przed deszczem, zdarzyło się też jechać na kompletnie przemoczonych siodełkach szczękając zębami - ale wtedy zdjęć nie robiliśmy, tylko pędem zwiewaliśmy pod namiot :))).
Okolice Rozewia
ale o tym za parę dni, gdy przejrzę zdjęcia :)
A jeśli ktoś zna pobudki, dla których ludzie jeżdżą nad polskie morze, to oświećcie mnie. Czyżby to byli sami patrioci, którzy kochają tylko to, co polskie ?
poniedziałek, 13 lipca 2015
Konkursy dla organizacji pozarządowych - lipiec 2015
Jestem na wakacjach, ale właśnie to teraz wpadają mi w ręce ogłoszenia o ciekawych konkursach dla organizacji pozarządowych oraz instytucji lub osób, które działają lokalnie na rzecz swoich społeczności.
Trudno mi obdzwonić teraz wszystkich znajomych, którym informacja o konkursach mogłaby się przydać, dlatego tutaj krótko opiszę te obecnie trwające nabory. A wy już sami zdecydujcie, czy startować po te środki. (jeśli czas mi pozwoli, mogę pomóc zebrać myśli/ zerknąć w projekt/ zczytać to co macie, ale przez okres wakacji nieco u mnie słabiej z dostępnością - piszcie w razie potrzeby).
A oto i konkursy w kolejności terminów składania wniosków:
BZWBK_Tu mieszkam tu zmieniam - do 10 tys zł na działania lokalne w przeróżnych obszarach, nabór do 26 lipca
UTW dla społeczności - konkurs dla Uniwersytetów Trzeciego Wieku dotyczący rozwoju wolontariatu osób starszych, można pozyskać do 1800 zł oraz ogromne wsparcie szkoleniowe ze strony Polsko Amerykańskiej Fundacji Wolności i Towarzystwa "ę", nabór do 31 lipca
Fundacja BKG - Na dobry początek - od 3 do 10 tys na działania na rzecz dzieci; konkurs dla NGO, ośrodków kultury i bibliotek z miejscowości do 20 tys. mieszkańców; nabór do 10 września.
Narodowe Centrum Kultury - Chrzest 966 - konkurs na działania na rzecz promocji tysiąc pięćdziesiątej rocznicy przyjęcia chrztu przez Mieszka I; nabór do 30 września
Kobiety na start - konkurs dla kół gospodyń wiejskich, grup i stowarzyszeń z małych miejscowości, można pozyskać do 7 tys zł, nabór do 30 października
A do tego jeszcze konkurs z Powiatu Wołomińskiego dotyczący Kultury - można pozyskać do 21 700 zł na zorganizowanie dwóch imprez: biegu oraz rajdu powiatowego; data składania wniosków to 27 lipca
I jeszcze, co prawda nie dla nas, lecz dla samorządu, ale jest - Konkurs grantowy NBP Portal - przeznaczony dla jednostek samorządu terytorialnego, na działania edukacyjne z zakresu finansów i ekonomii w szkołach gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych, nabór do 1 września.
Jest tego nie mało, a to tylko kilka konkursów, które mi wpadły w ręce w ostatnich dniach. Poczytajcie, pogłówkujcie, może coś podpasuje pod Wasze pomysły i projekty :)
Powodzenia!
Etykiety:
finansowanie ngo,
inicjatywy lokalne w Wołominie,
inicjatywy mieszkańców w Wołominie,
konkursy dla organizacji pozarządowych,
ngo w powiecie wołomińskim,
ngo w wołominie
poniedziałek, 29 czerwca 2015
Inicjator Aktywności - spotkania dla społeczników w Wołominie
Ostatnio częściej rozmawiam z ludźmi, którzy mają ochotę na
działania społeczne - w obszarze czy to edukacji, szeroko pojętego zdrowia, czy
np. kultury. W ramach spotkań Inicjator Aktywności w projekcie Dom Otwarty
organizuję spotkania dla osób oraz grup, które mają pomysły, czas, kompetencje,
albo choć jeden z tych warunków :) i wspólnie opracowujemy projekty. Dla tych,
którzy potrzebują funduszy na działania, mam garść informacji o tym , skąd
czerpać pieniądze - nie moźna traktować tego jako formę zarobkowania, bo jednak
środki na działania dla organizacji pozarządowych są dość marne, ale jednak dla
pasjonatów chcących zrobić coś dobrego, nawet te parę groszy będzie przydatne.
Środków poszukiwać można w różnych miejscach:
1. dofinansowania samorządowe – z gminy, powiatu, ale też
województwa – można starać się o pieniądze w nie swoim miejscu zamieszkania,
lecz działania muszą być nakierowane na odbiorców z danego terenu (możemy pisać
projekt do Gdańska, ale to jego mieszkańcom mamy zorganizować zajęcia):
- konkursy
- procedura pozakonkursowa
- program współpracy z organizacjami pozarządowymi – można
wprowadzić swoje zapisy / propozycje działań priorytetowych do tego programu na
kolejny rok – teraz trwają konsultacje!
- tzw. korkowe
2. dofinansowania ministerialne i inne duże – Ministerstwo
Kultury, Narodowe Centrum Kultury, MPIPS (to ministerstwo organizuje najwięcej
akcji, np. FIO – Fundusz inicjatyw Obywatelskich, ASOS – Aktywizacja Społeczna
Osób Starszych, Senior Wigor, Program Maluch), i inne
3. małe projekty – w pierwszym naborze dość łatwe do
otrzymania, w drugim naborze konieczność prezentacji, kolejny nabór
prawdopodobnie jesienią, jeszcze nie wiadomo jakie będą wymogi
4. fundacje korporacyjne – wiele firm zakłada fundacje,
które organizują konkursy lub prowadzą nabory stałe, najczęściej mają konkretne
tematy / zakresy które mogą dofinansować. Nie ma jednego miejsca, źródła wiedzy
choć polecam zaglądać na https://www.facebook.com/konkursyNGO?fref=ts
A osoby, które mają ochotę podziałać w okolicy, zapraszam na nasze spotkania oraz do grupy facebookowej: https://www.facebook.com/groups/1595415897378041/?fref=ts
Etykiety:
dom otwarty,
inicjatywy lokalne w Wołominie,
inicjatywy mieszkańców w Wołominie,
konkursy dla organizacji pozarządowych,
ngo w powiecie wołomińskim,
ngo w wołominie
wtorek, 12 maja 2015
Dom Otwarty - takie spełnienie mojego małego marzenia
To takie spełnienie małego marzenia - mój dom w centrum Wołomina pomimo mojej wyprowadzki będzie tętnił życiem. Od kilku lat miałam w głowie pomysł na zagospodarowanie domu - chcąc robić w nim coś, co mogłoby przyczyniać się do rozwoju naszego miasta i społeczności.
Dobra lokalizacja, kilka miejsc parkingowych, spora grupa ludzi przechodzących obok każdego dnia (na przeciwko jest szkoła, a w okolicy położone są: Urząd Miasta, Starostwo Powiatowe, Urząd Skarbowy i Sąd) i w dodatku otwarta przestrzeń niepodzielona na pokoje - to wydawały się świetne warunki do rozpoczęcia tu jakiejś dochodowej działalności.
Ale ja chciałam powiązać moje społeczne działania z tym domem - i tak oto wpadłam na pomysł, by wykorzystać podział na dwie kondygnacje: dół to przestrzeń dla mieszkańców, otwarta na ich pomysły, na działania, na spotkania, może na szkolenia i warsztaty. A góra - dostosowana do potrzeb dzieci: na zajęcia dla maluszków, na mini klubik malucha, na zajęcia plastyczne i ruchowe.
Po prostu wydaje mi się, że chcąc przyciągać nowych mieszkańców do nas, musimy zainwestować w tych, którzy już tu mieszkają. Ludzie muszą poczuć, że tu jest fajnie. Wtedy zadowoleni z tego co się dzieje wokół, będą najlepszymi ambasadorami naszego miasta.
I nie chodzi o to, że tu nic się nie dzieje. Kłopotem jest to, że ludzie nie identyfikują się z tym. Czasem wręcz mam wrażenie, że mieszkańcy wolą powiedzieć że tu nic ciekawego nie ma, bo głupio brzmi że idą na koncert do Domu Kultury. Może to wynika z jakiegoś przeświadczenia, że to małomiasteczkowe i gorsze niż warszaffskie atrakcje :(
Moim pomysłem jest zatem udostępnienie miejsca na działania, połączenie ludzi, którym chce się chcieć. Skoro nie masz tutaj atrakcji odpowiadających twoim potrzebom, to weź sprawy w swoje ręce i sam to zorganizuj.
Mamy lokal i udostępniamy go za darmo. Mamy sprzęt do prezentacji, materiały szkoleniowe. Oferujemy kawę i herbatę oraz coś słodkiego. Dzięki dofinansowaniu z programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich (FIO) od maja do grudnia 2015 w ramach projektu DOM OTWARTY możecie organizować i uczestniczyć w przeróżnych wydarzeniach.
Oczywiście początek funkcjonowania Domu Otwartego to będą działania Fundacji Mamy Wołomin. Już planujemy spotkania z planszówkami, Klub Pracujących Rodziców czy Popołudniowy Klub Mam. Ja z chęcią poprowadzę spotkania dla osób chcących rozpocząć działania społeczne - będzie o źródłach dofinansowania, o pisaniu wniosków, o prowadzeniu i rozliczaniu projektów itp.
Mam nadzieję, że Dom Otwarty stanie się przestrzenią, z której mieszkańcy - grupy formalne, nieformalne i osoby pojedyncze będą chętnie korzystały, organizowały spotkania, wydarzenia i wspólnie tworzyły poczucie, że mamy Wołomin i że dobrze nam się tu żyje :)
Dobra lokalizacja, kilka miejsc parkingowych, spora grupa ludzi przechodzących obok każdego dnia (na przeciwko jest szkoła, a w okolicy położone są: Urząd Miasta, Starostwo Powiatowe, Urząd Skarbowy i Sąd) i w dodatku otwarta przestrzeń niepodzielona na pokoje - to wydawały się świetne warunki do rozpoczęcia tu jakiejś dochodowej działalności.
Ale ja chciałam powiązać moje społeczne działania z tym domem - i tak oto wpadłam na pomysł, by wykorzystać podział na dwie kondygnacje: dół to przestrzeń dla mieszkańców, otwarta na ich pomysły, na działania, na spotkania, może na szkolenia i warsztaty. A góra - dostosowana do potrzeb dzieci: na zajęcia dla maluszków, na mini klubik malucha, na zajęcia plastyczne i ruchowe.
Po prostu wydaje mi się, że chcąc przyciągać nowych mieszkańców do nas, musimy zainwestować w tych, którzy już tu mieszkają. Ludzie muszą poczuć, że tu jest fajnie. Wtedy zadowoleni z tego co się dzieje wokół, będą najlepszymi ambasadorami naszego miasta.
I nie chodzi o to, że tu nic się nie dzieje. Kłopotem jest to, że ludzie nie identyfikują się z tym. Czasem wręcz mam wrażenie, że mieszkańcy wolą powiedzieć że tu nic ciekawego nie ma, bo głupio brzmi że idą na koncert do Domu Kultury. Może to wynika z jakiegoś przeświadczenia, że to małomiasteczkowe i gorsze niż warszaffskie atrakcje :(
Moim pomysłem jest zatem udostępnienie miejsca na działania, połączenie ludzi, którym chce się chcieć. Skoro nie masz tutaj atrakcji odpowiadających twoim potrzebom, to weź sprawy w swoje ręce i sam to zorganizuj.
Mamy lokal i udostępniamy go za darmo. Mamy sprzęt do prezentacji, materiały szkoleniowe. Oferujemy kawę i herbatę oraz coś słodkiego. Dzięki dofinansowaniu z programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich (FIO) od maja do grudnia 2015 w ramach projektu DOM OTWARTY możecie organizować i uczestniczyć w przeróżnych wydarzeniach.
Oczywiście początek funkcjonowania Domu Otwartego to będą działania Fundacji Mamy Wołomin. Już planujemy spotkania z planszówkami, Klub Pracujących Rodziców czy Popołudniowy Klub Mam. Ja z chęcią poprowadzę spotkania dla osób chcących rozpocząć działania społeczne - będzie o źródłach dofinansowania, o pisaniu wniosków, o prowadzeniu i rozliczaniu projektów itp.
Mam nadzieję, że Dom Otwarty stanie się przestrzenią, z której mieszkańcy - grupy formalne, nieformalne i osoby pojedyncze będą chętnie korzystały, organizowały spotkania, wydarzenia i wspólnie tworzyły poczucie, że mamy Wołomin i że dobrze nam się tu żyje :)
poniedziałek, 4 maja 2015
Rekrutacja do przedszkoli
Ostatnio pisałam o polityce prorodzinnej,
a to w związku z badaniem które prowadziłam w Wołominie, wyniki którego
prezentowane były w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej w poprzedni
poniedziałek. Byłam jedynym reprezentantem rodzin i byłam z tego naprawdę
dumna. Chciałam napisać artykuł do naszej lokalnej gazety - miało być optymistycznie, o głosie rodziców, który został
wysłuchany przez ministrów, o pozytywnych zmianach które zaszły na przestrzeni
kilku minionych lat, o chęci dialogu i o planowanych kolejnych udogodnieniach
dla rodzin.
Ale wyniki rekrutacji do przedszkoli sprzed
długiego weekendu, kompletnie zmieniły mój odbiór polityki prorodzinnej. I nie
chodzi mi o to, że to akurat moje dziecko nie dostało się do przedszkola, choć
to dla mnie spory kłopot. Gorzej, że z kilkunastu osób z którymi rozmawiałam,
dostały się tylko dzieci z rodzin wielodzietnych oraz wychowywani przez jednego
rodzica. Niefart zatem polega na tym, że mając dobrego męża nie masz szansy na
przedszkole. Szkoda, że nie wpadłam na to, by przed rekrutacją złożyć do sądu
wniosek o rozwód. Drugi niefart, że posiadanie tylko 1 dziecka często nie
wynika z widzimisię rodziców, lecz np. ze względów zdrowotnych.
I to jest po prostu nienormalne – rozumiem, że
należy pochwalać i nagradzać tych którzy wychowują dużą rodzinę, należy pomagać
tym, którzy samotnie wychowują swe dzieci oraz osoby z niepełnosprawnościami,
ale obecny system po prostu karci wszystkich innych. Czy nie mogłoby to
wyglądać tak, że rodzice z tych grup o kłopotliwej sytuacji mają pierwszeństwo
w wyborze przedszkola (bo przecież wiadomo, że to oni muszą mieć placówkę
blisko domu lub pracy), ale tak, by jednocześnie inni też mieli szansę na
miejsce?
Poza tym wciąż jest dla mnie zagadką jak to
jest z 4-latkami – skoro jest obowiązek przyjęcia dzieci z rocznika 2011 (o
czym dowiedziałam się pokątnie), to po co doprowadzać rodziców do stanu
przedzawałowego, gdy idą pod tablicę z wynikami rekrutacji i widzą, że dla
dziecka nie ma miejsca. Mnie nie przekonuje możliwość odwołania się –
dezinformacja to nie jest element polityki prorodzinnej, którą chciałabym
widzieć.
środa, 29 kwietnia 2015
Polityka prorodzinna oczami mieszkańców - raport z badania
Jakiś czas temu prowadziłam na terenie Wołomina
badanie dot. polityki prorodzinnej. Były to ankiety oraz spotkania –
indywidualne i grupowe – przede wszystkim z mieszkańcami naszego miasta, ludźmi
których polityka prorodzinna dotyka każdego dnia.
To my – rodzice – jesteśmy
ekspertami i nasz głos powinien być usłyszany przez decydentów. Ponieważ
badanie realizowane było w ramach ogólnopolskiej akcji – prowadzone przez
Krajową Sieć Konsultacyjną Liderów – dane z różnych miejscowości zebrano w
raport i w ostatni poniedziałek 27 kwietnia, przedstawiono w Ministerstwie
Pracy i Polityki Społecznej.
Ja miałam przyjemność reprezentować KSKL oraz
przedstawić głos rodzin podczas panelu dyskusyjnego. Dyskutantami oprócz mnie
byli między innymi ministrowie z MPIPS, w tym p. Kosiniak-Kamysz. Z całej
dyskusji dało się wyciągnąć wniosek, że jest coraz lepiej i faktycznie ja też
to widzę – gdy 5 lat rodziłam dziecko, urlop macierzyński wynosił niecałe pół
roku, przedsiębiorcy nie mieli prawa do zasiłku macierzyńskiego, a ja – będąc
na urlopie wychowawczym, nie zarabiając złotówki, ale jednocześnie posiadając
udziały w spółce nieprzynoszącej zysków, zmuszona byłam do płacenia pełnych
składek po ok. 1000 zł miesięcznie. Nie paranoja?
Teraz widzę dużą zmianę: moje koleżanki rodzące
dzieci mają roczny urlop rodzicielski, osoby prowadzące działalność gospodarczą
mają prawo do zasiłku macierzyńskiego, a mówi się o rozszerzeniu praw do
świadczeń na osoby bezrobotne oraz pracujące na umowach cywilno prawnych.
Wprowadzono sporo udogodnień, niektóre wynikają z przepisów Ministerstwa Pracy,
inne z Ministerstwa Finansów czy Edukacji Narodowej.
Tyle, że to chyba jest właśnie kłopotem –
sprawia wrażenie, że jest to szereg niepowiązanych ze sobą rozwiązań, o których
nie wiedzą zainteresowani – dopiero z raportu dowiedziałam się o czymś takim
jak grant na telepracę, a z kolei badani
kompletnie nie wiedzieli o rozwiązaniach takich jak opiekun domowy. Może nie
wiedzieli o tym, bo jednak to co wymyśla rząd, realizować musi samorząd – a
jeśli on tego nie robi, to mieszkańcy żyją w przeświadczeniu że jest źle, bo
tak musi być.
Niestety z mojego punktu widzenia wygląda to właśnie
tak, że działania prorodzinne są planowane i wprowadzane na szczeblu
ogólnopolskim, ale z realizacją jest już gorzej. Z raportu wynika, że tylko
niecałe 50% wskazuje na obecność publicznego żłobka w swej gminie. Ludzie nie
znają alternatywnych form opieki nad dziećmi. W rezultacie, tak jak w badaniu w
Wołominie, rodzice po prostu śmiali się
w oczy zastanawiając się, o co ja ich pytam „słucham? Jaka polityka
prorodzinna?”.
Tym bardziej dziękuję osobom, które jednak zdecydowały się wziąć udział w badaniu.
Co z niego wynika?
A dla chętnych pełen raport z tego badania:
czwartek, 23 kwietnia 2015
Mamy z Wołomina i okolic mówią NIE wojnie
Gdy usłyszałam o tej akcji przed kilkoma dniami pomyślałam, że szkoda że jednak nie mieszkam w Krakowie. A chwilę później okazało się, że pani fotograf może przyjechać do nas, do Wołomina.
Ale od początku.
Pani Agata Pałys-Suchorab z Atelier XIX - XXI z Krakowa realizuje projekt "Jestem kobietą, jestem matką, daję życie".
Jak mówi pani Agata "to projekt dojrzewał we mnie już od dłuższego czasu. Patrzę, słucham co się dzieje dookoła i nie mogę pogodzić się z tym w jaką stronę idzie świat, który znowu nie odrobił swojej lekcji…I tak zastanawiam się co mogę zrobić. Jako kobieta, matka, fotograf, człowiek…
Postanowiłam powiedzieć NIE wojnie i wszystkiemu złu jakie ze sobą niesie. Może jeden głos nie będzie słyszalny, ale jest nas przecież setki, tysiące, miliony MATEK, które nie godzą się na marnowanie życia, które dałyśmy światu!"
I to mi się wydaje genialne w swej prostocie.
Pokazać, jaką moc ma miłość.
A najlepsze jest to, że na informację o możliwości dołączenia do akcji, odezwało się tak wiele matek. Bez kłopotu zebrałam grupę kilkunastu pierwszych chętnych... a z każdym dniem dołączają kolejne. Sesja z udziałem mam i dzieci, w ramach projektu "Jestem kobietą, jestem matką, daję życie" odbędzie się prawdopodobnie 14 lub 15 maja w Wołominie.
Bieżące informacje umieszczam na fb: https://www.facebook.com/events/1439062513057399/
piątek, 17 kwietnia 2015
Czy to kara za to, że działamy ?
Moja frustracja dziś sięgnęła zenitu. Skończyło się wypiciem
podwójnej melisy.
Ale od początku …
Pamiętacie konkursy do powiatu i dziwaczne odrzucenie mojej
oferty na etapie oceny formalnej?
Otóż okazuje się, że ogłoszono ponownie konkurs, ten sam, w
którym chciałyśmy realizować Bal historyczny. A ja go przegapiłam. Do wczoraj był termin zgłoszeń. Jestem
wściekła. A moja wściekłość podbijana jest dodatkowo tym, że dotychczas
współpracę uważałam za wprost wzorcową.
Panie z Wydziału Spraw Obywatelskich są kompetentne i
pomocne. Lubię newslettery oraz to, że w ogóle komunikujemy się mailowo –
zawsze dostajemy informacje o ogłoszonych konkursach, o ciekawych akcjach,
czasem o zmianach w przepisach czy po prostu informacje ważne z punktu widzenia
NGO. Co do realizacji projektów, to też
widzę chęć pomocy w paniach. Nawet jeśli wskazują błędy, to po to, by je
poprawić, a nie wytykać nam.
Te i inne kwestie poruszyłam nawet przed kilkoma miesiącami
w badaniu telefonicznym realizowanym przez jakąś zewnętrzną firmę czy
instytucję. 1,5 godziny mówiłam o tym, jak dobrze układa się współpraca.
I nagle w tym roku coś tąpnęło.
Bo jak mam traktować to, że odrzucono ofertę bez znaczącego
powodu. Jak mam traktować to, że podczas poniedziałkowego spotkania w
starostwie, gdzie rozmawialiśmy o współpracy powiatu z organizacjami
pozarządowymi, usłyszałam że nie ma środków odwoławczych od odrzuconej oferty,
podczas gdy właśnie do środy trwał konkurs z tego samego zakresu. (Była mowa o
tym, że trwa jakiś konkurs, ale w życiu nie spodziewałam się, że tak szybko po
rozstrzygnięciu tamtych, pojawi się nowy
o dokładnie takich samych zapisach) W dodatku tym razem nie otrzymałam maila z ogłoszeniem
o konkursie – no dobrze, moja wina, że ufając w tę dotychczasową współpracę nie
zaglądam na stronę starostwa w poszukiwaniu konkursów tylko czekam spokojnie na
informacje mailowe. Ja naprawdę mam co robić i szukanie BIPów wszystkich
urzędów, stron www instytucji które mogą mieć pieniądze na działania społeczne
zajmowałoby mi jeden dzień w tygodniu – ja go po prostu nie mam. I wierząc w świetną
współpracę ze starostwem nie przeszukuję jego witryny www.
Przykro mi jest dlatego, że w rozmowie w poniedziałek powiedziałam
jak bardzo mi zależy na tym projekcie i że będziemy szukały dofinansowania na
realizację balu gdzieś na zewnątrz. A nie usłyszałam, że mogę złożyć ponownie moją
ofertę. Ba, uważam że starostwo powinno po prostu wziąć tę ofertę i dać jej
drugą szansę, skoro wtedy z dziwnych powodów ją odrzucono.
Fakt jest taki, że mając gotowy projekt, właściwie bez
konieczności wprowadzania do niego zmian (nawet harmonogramu bym nie
zmieniała), nie złożyłam go, bo nie zostałam poinformowana o konkursie tak, jak
to się zawsze działo. Dziwne. Patrząc na to z boku, to wydaje się, że komuś zależało, by organizacje nie dowiedziały się o konkursie...
I powiem tak, nie obchodzi mnie to, że mamy dwa inne
projekty.
Jeśli, a tak właśnie jest, w ramach Fundacji Mamy Wołomin działa spora
grupa aktywnych osób chcących realizować swoje pasje i tym ubogacać naszą –
jednak – szarą rzeczywistość, to nawet gdyby osoby miały wymyśleć 10 różnych projektów
i chciałyby je realizować, to nie ma przepisu ograniczającego ilościowo nasze działania.
To raczej powinno być powodem do dumy, że mamy otwarte głowy
i ręce chętne do działania i że skupiamy wokół siebie aktywnych i wartościowych
ludzi. Teraz niestety czuję się, jakbym dostałam klapsa za to, że działamy zbyt
prężnie…
Chyba po prostu łyknę nerwosol ...
powiązane wpisy:
O poniedziałkowym spotkaniu w starostwie - http://magdalenafilaber.blogspot.com/2015/04/mimo-to-chce-tworzyc-silna.html
O odrzuconej ofercie na Bal - http://magdalenafilaber.blogspot.com/2015/03/dziwne-odrzucenie-oferty-mojej-fundacji.html
O konkursach w powiecie - http://magdalenafilaber.blogspot.com/2015/02/konkursy-w-powiecie-dla-organizacji.html
poniedziałek, 13 kwietnia 2015
Mimo to chcę tworzyć silną profesjonalną organizację
Byłam dziś na spotkaniu w starostwie – jako organizacji
pozarządowa zostałam zaproszona na posiedzenie Komisji Edukacji, Sportu i
Turystyki i mieliśmy rozmawiać o współpracy powiatu z organizacjami.
Niestety ze względu na bardzo krótki czas między
zaproszeniem a spotkaniem, sporo znajomych nie mogło przybyć. Ja uznałam, że
mogę reprezentować ich i jeśli mają ochotę przekazać coś nowym władzom, to
chętnie zabiorę głos w ich imieniu … Zastanawialiśmy się co powiedzieć, jak
współpraca mogłaby wyglądać, jakie pomysły podać do dyskusji. Pomimo choroby
poszłam na spotkanie wierząc, że skoro nas zaproszono, to chyba po to, by
faktycznie rozpocząć dialog. Zwłaszcza, że mamy nowe władze – super, że chcą
się spotkać z nami, działaczami społecznymi z powiatu.
Z każdą minutą spotkania mój entuzjazm spadał … Spotkanie
okazało się właściwie być przekazaniem informacji o zmianach, które powiat już
przedsięwziął. Nie tak wyobrażałam sobie dialog – słusznie powiedział jeden z
reprezentantów NGO, że skoro pojawiają się problemy i trzeba je rozwikłać, to
warto byłoby zaprosić nas do rozmów na wcześniejszym etapie – tak, byśmy mieli
możliwość przedstawienia własnego zdania. Teraz, gdy dokumenty są gotowe, a
procedury ogłoszone, to stratą czasu było to spotkanie – można było to sobie po
prostu przeczytać.
Ale nic to, nie poddawałam się. Pomyślałam, że wykorzystam
szansę i jednak przedstawię pomysł mój i kilku innych organizacji z powiatu:
Widzę to tak, że skoro są ludzie chcący działać, znający się
dobrze na swej działce, realizujący ciekawe pomysły służące społeczności
lokalnej, to warto w to inwestować – mamy umiejętności, wiedzę, doświadczenie,
czas i chęci i moglibyśmy robić wiele dobrego. Gdyby tak zlecać organizacjom
działania takie jak pikniki, festyny, konkursy, wydarzenia sportowe czy
kulturalne, to – mam tego pewność – koszty byłyby o wiele niższe niż gdy te
działania realizowane są przez urzędników.
Chciałabym, by urzędnicy trzymali się zasady subsydiarności
czyli pomocniczości (zapisanej w Ustawie o pożytku publicznym i wolontariacie,
czy w Programie współpracy z organizacjami pozarządowymi na rok 2015 – dokument
przygotowywany przez starostwo). Definicja za wikipedią: każdy szczebel władzy powinien realizować tylko te zadania, które nie
mogą być skutecznie zrealizowane przez szczebel niższy lub same jednostki
działające w ramach społeczeństwa. Niestety gdy to powiedziałam, w sali dało
się słyszeć chichoty.
A mnie nie jest do śmiechu. Ja naprawdę uważam, że kierunek
jaki obraliśmy jako społeczeństwo jest chybiony. Tworzenie kolejnych urzędów,
stanowisk, tworów zamiast oddania ludziom możliwości działania. To podkopuje
ducha działania, zabija – i tak słabego –
ducha społecznikowskiego… W ten sposób
coś co nazywa się ładnie Społeczeństwem Obywatelskim nigdy się u nas nie
zadzieje.
Niestety podczas spotkania usłyszałam, że silne profesjonalne
organizacje pozarządowe nie są mile widziane w powiecie – przewodniczący komisji
preferuje małe organizacje, w których działają ludzie po godzinach swojej pracy.
Ciekawa jestem w ilu organizacjach działają członkowie komisji i jak wyobrażają
sobie funkcjonowanie organizacji, która tak jak moja realizuje niemal 40 godzin
zajęć tygodniowo – kiedy miałabym to robić, gdybym do 16 lub 17 pracowała
zarobkowo w Warszawie (przecież w Wołominie miejsce pracy za wielu nie ma) i
wracała do domu ok. godz. 18 ?
A swoją drogą marzę o tym, że nadejdzie kiedyś czas, że ludzie dla
których życiem jest działanie społeczne na rzecz lokalnej społeczności,
angażujący kolejnych ludzi, pobudzający do działania będą traktowani jak coś
dobrego, w co warto inwestować.
Na razie daleko nam do tego … Ale nic to, nie poddaję się.
Będę chodzić na te komisje, spotkania,
dyskusje i szkolenia. Może kiedyś doprowadzę do tego, że ktoś chociaż zechce
mnie wysłuchać. Może drobnymi krokami uda się zmienić sposób myślenia władzy ... choć nie wiem czy mi starczy na to sił :(
Zobaczymy ...
PS. A jeśli ktoś z Was nie wie czym zajmuję się w swoim wolnym i niewolnym czasie, coś co pochłania mnie bez reszty, czym zajmuję się od 5 lat i z czego jestem na prawdę dumna, to zapraszam na stronę na fb: https://www.facebook.com/MamyWolomin oraz na bloga: http://mamywolomin.blogspot.com/. Nie wstydzę się tego, że Fundacja Mamy Wołomin jest moim sposobem na życie od kilku lat. I na prawdę mam nadzieję, że jako organizacja będziemy coraz silniejsze i profesjonalne, bo może to pokaże włodarzom, że jesteśmy wartościowymi ludźmi robiącymi dla naszej społeczności więcej niż niejeden wydział w urzędzie (za ułamek ich budżetu)
Etykiety:
Fundacja Mamy Wołomin,
mamy wołomin,
organizacje pozarządowe w wołominie,
społeczeństwo obywatelskie,
współpraca ngo z powiatem wołomińskim ngo w powiecie wołomińskim
środa, 18 marca 2015
nieudolność sądu czy cwaniactwo ludzi
Mój blog powoli staje się pamiętnikiem frustratki. Ale co ja
mam zrobić, skoro wokół mnie dzieją się takie rzeczy?
Jestem wściekła. Tym
razem na niemoc sądu. I to w sprawie można powiedzieć błahej: chodzi o
doprowadzenie do sądu osoby oskarżonej w sprawie karnej. Dziś znów się nie pojawił ...
Od lata mieliśmy już
kilka terminów, ale na żadnym nie pojawił się oskarżony. Najpierw był chory –
co ciekawe przedstawiał w sądzie zwolnienia od lekarza internisty (a mnie jako
świadkowi każą w chorobie przyjeżdżać ponad 200 km w jedną stronę, bo jak mnie
nie będzie, to będzie mandat i doprowadzenie na siłę!) .
Lekarz sądowy nigdy go
nie zastał w domu – nawet sędzia to raz skwitowała pytaniem, cóż to może być za
choroba, która uniemożliwia przychodzenie do sądu, ale nie nakazuje siedzenia w
domu. Zresztą w domu nigdy nie zastał go goniec sądowy, ani listonosz. Facet
robi sobie zwyczajne jaja z sądu.
Zresztą podobnie jak jego adwokat, który jest na rozprawie,
ale na kolejny termin oskarżony się nie zjawia, bo nie otrzymał zawiadomienia.
No same przekleństwa mi się nasuwają. Bo czyż adwokat nie może przekazać oskarżonemu
informacji o kolejnym terminie??? Trudne do wymyślenia?
W tym samym czasie pan sobie swobodnie chodzi po mieście, a
nawet pracuje – sam mi proponował spotkanie biznesowe. Ale do sądu się nie może
wybrać.
Co ciekawe, był skłonny do mediacji – pojawił się na kilku
spotkaniach, w stanie umożliwiającym swobodne poruszanie się. Niestety dwa dni
później do sądu nie mógł przyjechać… chorowitek. Facet bimba sobie od miesięcy.
A na ostatniej mediacji powiedział, że to będzie trwało latami.
Czy ktoś mi może powiedzieć, czy taka nieudolność sądu w
zakresie doprowadzenia gościa na rozprawę to normalność w naszym kraju? Tu już
nic nie jest normalne.
Bo mamy taki chory przepis, że aktu oskarżenia nie można
przeczytać jeśli oskarżonego nie ma na sali. A od miesięcy sąd nie potrafi przyprowadzić
faceta na rozprawę. Sąd zna adres pracodawcy tego pana, telefon, adres
zamieszkania. Czego więcej potrzeba???
Chyba wypiję kolejną melisę.
piątek, 13 marca 2015
Dziwne odrzucenie oferty mojej fundacji ... i co z tego
Pojawiły się wyniki konkursów z powiatu - przeszły tylko 2 nasze
pomysły – Pierwsza Pomoc i Warsztaty Tańców Dawnych. Pozostałe dwa nie były
oceniane, bo zostały odrzucone z przyczyn formalnych. I to mnie zaniepokoiło. Piszę
wnioski od kilku lat i raczej nie robię błędów formalnych. Co ciekawe, oceny
formalnej nie przeszło bardzo dużo wniosków organizacji, które też mają spore doświadczenie w pisaniu i realizowaniu
projektów, w tym ze starostwa.
I nie chodzi mi teraz o to, by starostwo ponownie
rozpatrzyło nasze projekty. Chodzi mi o to, że chyba całościowo coś nie
zadziałało. Nie wiem, czy to efekt zmiany władzy, czy czegoś innego. Jeszcze
trudno wyrokować.
Ale od początku: Po rozmowie w starostwie okazało się, że projekt Grupy
rozwojowo edukacyjnej odpadł, bo pomyliłam się w dacie (zamiast maja wpisałam
kwiecień, ale niech tam, mój błąd). Mam jednak wątpliwość co do Balu
historycznego – ten projekt odpadł bo mieliśmy niewystarczający wkład własny.
No nie, myślę sobie, to niemożliwe. Akurat budżet sprawdzamy zawsze po
wielokroć.
Okazało się, że naszym błędem było zaliczenie opłat od
adresatów zadania do wkładu własnego.
Kompletna bzdura - przejrzałam ponownie
Ogłoszenie o konkursach oraz Zasady przyznawania dotacji z października 2014
roku i nie mogę się zgodzić z informacją, że źle podaliśmy wkład własny. Zwłaszcza
punkt 4 paragrafu 2 mówi o tym: „Wkład własny finansowy organizacji stanowią:
środki własne organizacji i/lub środki finansowe pozyskane przez organizację z
innych źródeł”. Nawet tabelka w ofercie skonstruowana jest w sposób świadczący,
że opłaty od uczestników stanowią wkład własny:
1
|
Wnioskowana kwota dotacji
|
|
|
2
|
Środki finansowe własne
|
|
|
3
|
Środki finansowe z innych źródeł ogółem (środki
finansowe wymienione w pkt 3.1 - 3.3)
|
|
|
3.1
|
wpłaty i opłaty adresatów zadania publicznego
|
|
|
3.2
|
środki finansowe z innych źródeł publicznych ( w
szczególności: dotacje z budżetu państwa lub budżetu jednostki samorządu
terytorialnego, funduszy celowych, środki z funduszy strukturalnych)
|
|
|
3.3
|
pozostałe17)
|
|
|
4
|
Wkład osobowy (w tym świadczenia wolontariuszy i praca
społeczna członków)
|
|
|
5
|
Ogółem (środki wymienione w pkt 1 - 4)
|
|
|
Jest to o tyle dziwna sprawa, że przez ostatnie lata
większość moich ofert zawierała wpłaty od adresatów zadania i stanowiła wkład własny.
Bo skąd mam mieć fundusze na działania? Darowizny nie wystarczą na 10% wkładu.
Zatem większość naszych działań oparta jest o drobne, ale jednak opłaty od
uczestników.
Nagle w tym roku, w tej ofercie, uznano to za błąd. Co
ciekawe, inna oferta która przeszła w konkursie, ma również opłaty od
uczestników – w niej nie stanowi to błędu.
Kolejna kwestia, także wątpliwa, to interpretacja iż podobno
„Wkład finansowy własny jest wymagany na początku realizacji zadania kiedy
organizacja przystępuje do konkursu ma to zapewnić realność wykonania przez nią
zadania, a nie pozyskiwanie środków w trakcie realizacji zadania. Jest to
nieuczciwe podejście do realizacji umowy, warunki zostały określone jasno w
uchwale byłoby to nieuczciwe wobec pozostałych organizacji . jest to konkurs i
trzeba zapewnić najlepszą możliwość realizacji tego zadania składając ofertę a
nie pozyskiwać pieniądze w trakcie kiedy otrzymacie dotację."
Spędziłam tydzień na przekopywaniu przepisów i rozmowy z
innymi reprezentantami NGO`sów i wszyscy mówią że to dziwne. Nigdzie nie
znalazłam, również w orzecznictwie dostępnym w internecie, aby na etapie
składania oferty trzeba było mieć środki. Wręcz przeciwnie - często organizacje
ubiegają się o dofinansowanie z różnych źródeł i nie mają pewności czy uda im
się ten wkład pozyskać. Nawet dokumenty powiatu o tym mówią:
paragraf 8 pkt
1 Komisja konkursowa, przy
rozpatrywaniu ofert: podpunkt 6 -
uwzględnia planowany przez organizacje udział środków finansowych
własnych lub środków pochodzących z innych źródeł na realizację zadania
publicznego,
Moim zdaniem oznacza to planowanie, a nie posiadanie na
etapie składania oferty
Ten sam paragraf, punkt 2: udział środków finansowych
własnych i/lub środków pochodzących z innych źródeł:
a) udział równy
wymaganemu w konkursie: 0 pkt,
b) udział wyższy
od wymaganego – do 20 % udziału w kosztach: 5 pkt, itp.
Tu też sumarycznie traktowany jest wkład własny jako ten również pochodzący z
innych źródeł. I to ma mieć określoną wartość. A to jest zgodne z ustawą O
działalności pożytku publicznego i wolontariacie (http://poradnik.ngo.pl/x/340584).
I ja to starałam się wytłumaczyć w starostwie. Niestety
bezskutecznie.
Dla mnie jest to jasne. Mam rację. Tyle, że nie ma żadnego
środka odwoławczego, bo do kogo pójdę? Do prawnika? Do starosty? do ministra? Do
sądu? Bez sensu. Chodzi tylko o projekt.
Tyle, że dla mnie to aż projekt. To był świetny pomysł, a
nikt się nawet nad nim nie pochylił, bo go odrzucono z kompletnie nieznanych mi
przyczyn … Jest mi przykro.
Subskrybuj:
Posty (Atom)